Zapoznanie z trasą Silesia Cup MTB / lepszy martwy niż drugi
Sobota, 29 maja 2010
· Komentarze(0)

Skończyłem pracę o 7 rano. Szybki telefon do Ziobra - "trzeba objechać trasę jutrzejszych zawodów. Drukuj mapę jedziemy do Chorzowa" Jak ustalili tak zrobili. Zaczęliśmy kluczyć po uliczkach chorzowskiego parku kultury i wypoczynku z mapą to w ręce, to w zębach. Jest tych uliczek od groma. Jakoś nam to pomału szło ale do przodu. Z początku głównie asfalt potem podpięliśmy się pod gościa, który chyba też objeżdżał trasę no i poszło - w błoto. A miało być na spokojnie bez papraniny i bez mycia rowerów. Jak zwykle - nie wyszło :D


Po chwili przerwy po błotnej kąpieli wróciliśmy do mapy i przeczesywania parku za właściwym torem jazdy i natrafiliśmy na, nie wiem jak to nazwać, tor przeszkód/ścieżkę do enduro - coś na ten kształt. I zaczął się konkurs skoków rodem ze słoweńskiej Planicy!!! Zdjęcie niestety nie za wyraźne bo z telefonu.


Po oddaniu ok 10 skoków stwierdziliśmy że podjedziemy jeszcze do góry tą ścieżką na której napotkaliśmy naszą interesującą hopkę. Zjedziemy jeszcze raz i pośmigamy gdzieś dalej. I to był książkowy przykład tego, że nie należy jeździć bez kasku. Dojeżdżając do hopy stwierdziłem że dokręcę nieco mocniej niż poprzednio i spróbuje się mocniej wybić. W powietrzu było pięknie ale gorzej z lądowaniem. Wylądowałem krzywo, rower zaczął sunąć bokiem ja już nie pamiętam czy pod nim czy przeleciałem nad nim. Bilans taki: rower zatrzymał się na leżącym złamanym drzewie, jakieś dwa metry dalej, potargany łokieć, naciągnięta łydka, obite lewe biodro i prawie wybity bark. Całe szczęście sprzęt cały, a ja hmmm trzeba zacisnąć zęby i stawić się jutro na starcie - ból minie, a duma pozostanie! Hehe!
Na domiar tego wszystkiego Ziober zerwał łańcuch w swoim "lowelku", więc nie pozostało nic jak śmigać do busa, i do domu reperować łańcuch i lizać rany...
Do zobaczenia jutro w Chorzowie!